Nareszcie! Doczekałam się! Zrobiło się naprawdę zimno, mróz na dworze w oczy szczypie i spadł śnieg! Koniec tej ohydnej łagodnej 'zimy', której nie znoszę. Miałam takową przez sześć lat pobytu na Wyspie i wystarczy, dziękuję. Nie ma nic bardziej przygnębiającego niż kilka miesięcy szarugi, wiatru, ciemnych chmur i deszczu - to wszystko powodowało, że zawsze w marcu byłam już psychicznie wykończona tą pogodą. Prawdziwa zima jest mi potrzebna, regeneruje mnie!
Jak dobrze pójdzie, Matylda zaliczy jutro swój pierwszy spacer na śniegu - rok temu zimą jeszcze nie chodziła pieszo po śniegu - samodzielnie potuptała dopiero pod koniec lutego; mimo, że śniegu jeszcze było pod dostatkiem to na dworze nie chodziła, bo... nie miała odpowiedniego obuwia ;). A szczerze mówiąc szkoda mi było wydawać pieniądze na kozaki, które miały posłużyć raptem dwa tygodnie (wiem, wyrodna matka ze mnie...).
Łeeeee, właśnie zdałam sobie sprawę, że nie wzięłam aparatu fotograficznego do Mamy, gdzie spędzamy z Madą weekend... Co za guła ze mnie jest!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz